Ale się dzisiaj działo ! Miałem do wykonania bardzo ważne zadanie: zbadać dokładnie nasze podwórko w poszukiwania złóż węgla ! I nie uwierzycie, ale się udało. Teraz będziemy mogli całą zime cieszyć się wspaniałym ciepłem ! Ufff, ależ się napracowałem....
Oto jak Bandzioszek prezentował się jeszcze przed strzyżeniem:
Na początek startujemy z maszynką. Nie martwcie się, że widać ślady po strzyżeniu - znikną najdalej za 3 dni, bo przecież nasz Shih Tzu ciągle zarasta :)
I tak sobie powolutku strzyżemy włosie z tułowia, klatki piersiowej i jeśli piesio się daje to również z brzusia. Jak nie da brzusia to pokaże Wam za chwilę sposób. Nogi zostawiamy na razie takie jakie są.
Ok, maszynka zrobiła co mogła, teraz zabieramy nożyczki (zwykłe, degażówki lub inne jakie macie) i strzyżemy łapki. My, ponieważ Bandzioszek nie przepada za gmeraniem przy lapach, robimy to dość szybko i niekoniecznie jakoś super wychodzi. Ale grunt, że włos krótszy i mniej się do niego czepia. Wokół samych łapek tniemy ładny okrąg.
Hehe, wszystko wygolone oprócz tej paskudnej zarośniętej mordeczki :) Kochanej.
Oto sekretna metoda na strzyżenie brzusia i tyłeczka - pies przednimi łapami na stole wyjada porozrzucane kęski. Mamy wtedy czas na zaglądanie pod ogonek i przycinanie co nieco. Dodatkowo obcinam wtedy brzusio (nożyczkami - maszynką jeszcze się boje). Zobaczcie też że Bandzio stracił ogonek - porobiły się nam straszne kołtunki po ostatnim lesie więc coż... odrośnie, prawda?
Tu jeszcze Bandzio przed "obrobieniem". Na koniec zawsze zostawiamy sobie mordkę. I powiem szczerze, że wszystko jest pięknie ładnie dopóki nie dojdziemy do wycinania włosów na nosie i tych które tak fajnie zasłaniają mu oczy... Obcięcie tego jest najbardziej karkołomną i znienawidzoną przez dwie strony czynnością. Tu właśnie najbardziej przydają się przysmaki - żarcie w jednej ręce, nożyczki w drugiej i oczekiwanie aż pies zapomni o naszym istnieniu... Udaje się to raz lepiej raz gorzej... Kiedy jednak skończymy możemy mówić o praktycznym wykonaniu misji "strzyżenia".
I to już wszystko. 2 godziny i 3 kleszcze później wyglądamy jak po prawej. Humor dopisuje (wrzucę zdjecia jak morda szaleje po strzyżeniu), mamy spokój na kolejne, conajmniej 2 miesiące :) A ponieważ będzie już jesień będziemy się już tylko "podcinać" z odpowiednio dobranymi nakładkami na ostrza. Jeśli macie pytania zostawcie komentarz - fajnie byłoby wymienić się opiniami !
Często pytacie w mailach jaka książka o psach jest warta uwagi i przecztania. Muszę przyznać, że ja książek tych mam mnóstwo. Pułka ugina się od publikacji o psach.
Ale powiem Wam od czego można zaczynać poznawanie psiego świata.
Pierwszą książką jaką przeczytałam i która później, podczas drugiego i trzeciego czytania, zamieniła się w biblię porad i wskazówek do wychowania naszego Bandzioszka to "Wszystko co usłuszalem od moich psów" Johna Kantza, którą zakupiłam w księgarnii Inbook
Książka zafascynowała mnie dlatego, iż nie jest to suchy poradnik: zrób to, weź to itp... a tak naprawdę opowieść o autorze oraz jego 3 wspaniałych psach. Każdy z nich jest inny: poprzez słodką labradorkę, pracoholiczkę border collie i kompletnie zwariowanego Orsona - psa, który wprowadził w życie Johna chaos a z drugiej strony nauczył go szacunku, miłości i zrozumienia zwierząt.
Książkę czyta się jednym tchem. Jest napisana bardzo przystepnym językiem, zabawna i wzruszająca. A najważniejsze jest to, że pełno w niej porad i opisów tłumaczących nam dlaczego mój pies zachowuje się właśnie tak.
Tą książke Wam zdecydwanie polecam.
Ale powiem Wam od czego można zaczynać poznawanie psiego świata.
Pierwszą książką jaką przeczytałam i która później, podczas drugiego i trzeciego czytania, zamieniła się w biblię porad i wskazówek do wychowania naszego Bandzioszka to "Wszystko co usłuszalem od moich psów" Johna Kantza, którą zakupiłam w księgarnii Inbook
Książka zafascynowała mnie dlatego, iż nie jest to suchy poradnik: zrób to, weź to itp... a tak naprawdę opowieść o autorze oraz jego 3 wspaniałych psach. Każdy z nich jest inny: poprzez słodką labradorkę, pracoholiczkę border collie i kompletnie zwariowanego Orsona - psa, który wprowadził w życie Johna chaos a z drugiej strony nauczył go szacunku, miłości i zrozumienia zwierząt.
Książkę czyta się jednym tchem. Jest napisana bardzo przystepnym językiem, zabawna i wzruszająca. A najważniejsze jest to, że pełno w niej porad i opisów tłumaczących nam dlaczego mój pies zachowuje się właśnie tak.
Tą książke Wam zdecydwanie polecam.
Dzisiaj zakończyliśmy remont naszego domku. Pancia powiedziała, że tak ją wszystko boli, że jutro nie wstanie. Ale jak to nie wstanie, skoro ja będe chciał iść na spacerek? Sam pójdę? Teraz, kiedy wszystko jest ładnie pomalowane, znowu będe mógł szaleć z kapiącą brodą, przyności do domu różne pachnące znaleziska no i oczywiście wcinać swoje śmierdzielki na środku czsytego dywanu. Oj jak będzie cudownie !!! Na dole mała galeria, tak żeby Pancia, jak sobie zobaczy na mojego bloga, pamiętała jak to pięknie, przez tej jeden dzień było.
Nasz domek jest coraz bardziej kolorowy. Zobaczcie, wkomponowałem się prawie w dywanik w paski ! I jeszcze Pancia zrobiła dzisiaj inny dywanik, który można powiesić na ścianie i powiedziała, że będzie to nasz dywanik marzeń: jak będziemy mieli jakieś marzenie, napiszemy o nim, zrobimy zdjęcie, wytniemy zdjęcie lub poprostu to marzenie czymś symbolicznym oznaczyny i wtedy na pewno się spełni.
Ależ jestem zmęczony... Pancie znowu malowali. Musiałem dosłownie wszystkiego pilnować ! Bo jak można zostawić bez opieki puszkę z farbą? Tak bardzo jej pilnowałem, że mój ogon (który jest bujny, no sami powedzcie !?) wpadł do tej puszki... Oj, ale się wtedy działo. Jak mnie pancia zobaczyła, podczas tego pilnowania, z ogonem w brązowej farbie, to nie była szczęśliwa. Była wręcz smutna... Powiedziała, że nie dośc, że malowanie dzisiaj nie idzie to jeszcze musimy szybciutko się kąpać bo mam brązowy tyłek... Cóż, ale przynajmniej nikt puszki nie ukradł !!
Zobaczcie co się działo !: